Gerard Jaryczewski: Jak nie zostać królem
» ODPOWIEDŹ do: Intronizacja. Wyjaśnienie i zaproszenie
Drodzy biskupi, nie każdy chce zostać królem. Albert Windsor, zanim został królem Jerzym VI, wcale nie chciał być królem. Wolał kanapę. Ale ściągnięto go z kanapy i posadzono na tronie. Wielu chrześcijan, choć nosi godność królewską, wcale jej nie chce, wstydzi się jej, a nawet wyrzeka w imię miłości osobistych, jak Edward VIII. Wielu nie chce zostać królem.
Jako chrześcijanin także i ja zostałem namaszczony na króla, a choć jako dziecko nie miałem okazji wyrazić na to woli — podobnie jak Albert nie wybierał rodziny i miejsca w sukcesji — potwierdziłem wolę bycia królem przyjmując sakrament bierzmowania, jeśli tylko Duch Święty zechce mnie w tym umocnić. Wczoraj w uroczystym akcie potwierdziłem zaś, że uznaję Jezusa Chrystusa za Króla Wszechświata i za mojego króla. Było to dla mnie zrozumiałe i logiczne. Ale nie rozumiem dwóch kwestii.
Po pierwsze, nie rozumiem, skąd taki nacisk na formalną intronizację? Rozumiem, że ktoś miał objawienie sto lat temu, ale to objawienie nie przekonuje dziś, jest niezrozumiałe. Co najmniej w kulturze zachodniej, ludzie nie chcą królów. Pozbyli się ich sto lat temu na Starym Kontynencie, a w Stanach nawet i dwieście lat temu, zatem akcentowanie królewskości Chrystusa już w chwili objawień było kontrowersyjne.
Co ciekawe, wydaje mi się, że jeśli ktoś współcześnie ma w ogóle sympatię do królów, to właśnie ludzie religijni. Nawet niekoniecznie chrześcijanie, ale szczególnie chrześcijanie, a to ze względu na skojarzenie z różnymi mądrymi i odważnymi królami Starego Testamentu, i z Bogiem samym, Królem Królów.
Po drugie, nie rozumiem, o co chodzi duszpasterzom Kościoła w Polsce w roku miłosierdzia? Można odnieść wrażenie braku zdecydowania. Z jednej strony akcentuje się przyjście na świat Króla, który stał się naszym bratem i wybrał stan ubogich, a odrzucił stan królów. Z drugiej strony, koniec roku miłosierdzia świętujemy z obrazami Chrystusa jakby wyjętymi z matejkowych pocztów władców Polski. A przecież prawie żaden z tych władców nie wyglądał tak, jak na obrazie. (Swoją drogą, gdy patrzę na takie obrazy, to wolę już zobaczyć obraz Chrystusa na kanapie, zatopionego w rozmowie z grzesznikiem, bo jest bardziej prawdziwy).
Odnoszę wrażenie — tylko wrażenie, choć stałe od lat — że Chrystus specjalnie unikał ogłoszenia królem, aż do końca, także ze względu na czasy przyszłe. Że jest za wcześnie na inne przeżywanie Jego królewskości, niż świętowanie Zmartwychwstania. Jest przedziwna właściwość zachowania Boga do czasu człowieka. Jak miłosierdzie jest charakterystycznym obliczem Jego miłości dla nas w tym czasie, przed śmiercią, tak właściwe jest Jego panowanie bez tronu i bez korony, bez niemodnej purpury i bez dziwacznych rytuałów.
Wydaje mi się — i tak odczytuję przesłanie papieża Franciszka — że w takim dyskretnym, cichym i pokornym przeżywaniu królowania mamy Go naśladować — unikając zarówno kanap, jak i tronów.